W piątek około południa narodziły się nasze dzwony: dzwon kościelny „Św. Jan Paweł II” i sygnaturka „Św. Rozalia”. Równocześnie rodziły się jeszcze dwa inne dzwony. To zwykłe i niezwykłe wydarzenie. „Narodzinami” nazywany jest proces zalewania przygotowanych form dzwonów, które są zakopane w starannie przygotowanej i odpowiednio ubitej ziemi. Do każdej z form dzwonów prowadzą rozgałęzione kanały wymalowane ceramiczną glinką. Cały proces zdaje się prosty, a jednak bardzo delikatny, niepewny, bo rezultat zależy od drobnych szczegółów i starannego przestrzegania wypracowanych procedur, które, jak nam podpowiadano, nie zmieniły się zbytnio od czasów renesansu. To naprawdę wyjątkowe doświadczenie, przez które dotyka się tajemnicy i do końca nie wiadomo, czy wszystko pójdzie dobrze. Jak podczas narodzin. W ludwisarni można się zorientować, czym jest manufaktura. Tu nie ma produkcji, ale rodzaj dobrze przygotowanej celebracji, w której podejmuje posługę 6-7 sprawnych „ministrantów-ludwisarzy”. Każdy jest ważny i doskonale wie, co ma robić. Modlitwa, którą odmówiliśmy w skupieniu na początku, jak ministranci przed mszą, przez cały proces była odczuwalna, bo cała „celebracja” odlewania odbywała się w skupieniu, w ciszy, a na twarzy ludwisarzy widać wręcz wzruszenie, które udzielało się obserwatorom-uczestnikom tej niezwykłej celebry objawiania się tajemnicy: rodzenia się dzwonów. Nawet wtedy, gdy wszystkie formy zostały zalane, a kadź z rozżarzonym metalem została wyprostowana – nikt nie ruszał się z miejsca. W kręgu czekaliśmy na zakończenie celebracji modlitwą dziękczynienia, jak ministranci w zakrystii po zakończeniu mszy. Narodzone dzwony tej wielkości pozostają w ziemi około dwóch dni. To konieczne, żeby mogły oddać wszystkie naprężenia, uspokoić się i wychłodzić. Potem zostaną odkopane, oczyszczone, odpowiednio dostrojone i dekorowane. A gdy będą gotowe udadzą się „z pośpiechem” do Szczepańcowej, aby podjąć swoją posługę w naszej wspólnocie.